czwartek, 8 października 2009

SEN ALABAR ALDERAN

STO LAT! Komu? Andrzejowi Janickiemu!
Ech, jak ten czas szybko leci! Wydaje się, że tak niedawno posadzono nas w tej samej ławce na jakiejś lekcji w bydgoskim Liceum Plastycznym (pamiętny 1981 rok) i wtedy komiks okazał się tym tematem, który stał się spoiną naszej znajomości. Od tamtych zajęć zaczęła się nasza wieloletnia przyjaźń. Wspólne zainteresowanie komiksem zdeterminowało nasze życie i temu właśnie medium zawdzięczamy wszystkie sukcesy (również w innych dziedzinach), a także niezbędny dystans do otaczającego nas świata. Dla mnie Andrzej zawsze był i pozostanie jednym z najważniejszych polskich twórców komiksowych. Miałem możliwość śledzenia Jego talentu od samego początku i do tej pory nie spotkałem zbyt wielu gości w naszym pięknym kraju, którzy mogliby Mu dorównać w profesjonalności i swobodnym poruszaniu się w różnych konwencjach rysunkowej narracji. Andrzej jest świetny, ale... pracuje powoli:) Jednak mam nadzieję, że doczekam się (i jak sądzę spore grono jego fanów też) w końcu pięknego albumu typu „the best of”, w którym wszystkie jego
zalety ukarzą się w pełnej krasie. Tego Ci życzę, Endriu (oprócz zdrówka oczywiście), w ten cudowny październikowy, urodzinowy dzionek!
Na deser bohater, którego imię jest tytułem tego posta, to postać z niepublikowanego Komiksu Andrzeja, którego wymyślił i narysował wiele lat temu i do dzisiaj uważam, że to historia z dużym powerem, działająca na wyobraźnię i inspirująca (dowodem mój grafomański tekścik sprzed lat, który przytaczam poniżej), ze wszech miar godna remake’u.

05.03.1988 Alderan wszedł na emporę, gdzie stały ogromne super-organy. Zasiadł przy nich i włączył mechanizm pompujący powietrze. Był rozgoryczony i wściekły. Po kolei otworzył wszystkie filary basowe, filtry akustyczne, piszczałki sopranowe, których srebrzyste żyłki, jak macki, oplatały całe wnętrze. Potężne modulatory i wibratory, wyglądające jak podłużne złoto-lice balony, wypełniały się sprężonym powietrzem, gwiżdżąc i hucząc przeraźliwie. Naraz wszystko umilkło. Na jego sylwetce, wtłoczonej w wymyślnej konstrukcji fotel, skupiona była teraz jedyna wiązka blado-błękitnego światła. Wokół była czarna próżnia. Ściągnął brwi i zacisnął usta. Podniósł ręce i nacisnął klawisze. Uderzenie uwolnionego powietrza, zmnetamorfozowanego w dźwięk, gong, miliony drgań, gejzery krwi, szczyty jakichkolwiek uczuć – rozorały pustkę niewidzialną pajęczyną impulsów, szlaków torped, rakiet balistycznych i chwytaczy echa tak, że w epicentrum pozostała pęczniejąca kula najbardziej cholernej w świecie muzyki.